piątek, 17 maja 2013

Rozdział VIII

'Wokół kobiet unosi się pył tajemnicy, który należy odkrywać cierpliwie'


Do Łodzi wróciliśmy razem z Dagmarą i Michałem. Musieli porozmawiać z rodzicami czy Oliwer może zostać jeszcze na te kilka dni u nich. Odpowiedź była oczywista, rodzice zrobili by wszystko dla swojego wnuczka. Samym pomysłem wyjazdu byli zdziwieni, ale w sumie zadowoleni, że w końcu chce gdzieś pojechać. Rodzina Winiarskich została u nas na kolacji, po czym cała trójka pojechała do Częstochowy, informując że musimy być w środę o 8 na lotnisku w Warszawie. Rodzice szybko poszli spać, stwierdzili że mimo to, że kochają Oliwera to dał im popalić ostatniego dnia. My z Mattem zostaliśmy w ogrodzie na huśtawce.
- Nie żebym zaczynała temat, ale pamiętam że w przeciągu jednego dnia pocałowałeś mnie dwa razy, nie wykluczając tego, że mogłeś zrobić, to jeszcze kilka razy, ale tego ja nie pamiętam – oznajmiłam zadziornie.
- Zawsze możemy to powtórzyć, żeby wyrobić dzienną normę oczywiście – wyraźnie spodobało mu się to co powiedziałam, i natychmiast przesunął się w moją stronę.
 - Myślisz, że trzeba tak wyrabiać tą normę. Oj tam, raz możemy sobie odpuścić – stwierdziłam jeżdżąc palcem po jego klatce piersiowej.
- Nie, nie można tego tak zostawić – powiedział po czym położył rękę na moim policzku. Chyba zauważył, że się rumienie, bo uśmiechnął się i oparł swoje czoło o moje.
Zaczęłam przybliżać się coraz bardziej do niego, i kiedy nasze wargi dzieliło kilka milimetrów odsunęłam się i uśmiechnęłam się do niego przygryzając dolną wargę.
- Widzę, że ktoś tu prowokuje – stwierdził i w jednej chwili tkwiliśmy w pocałunku. Czułam, że rękoma błądził po moim ciele, a ja nie byłam mu dłużna. Matt, zaczął wkładać ręce pod moją koszulkę co przyprawiło mnie o dreszcze. Chyba to poczuł, bo przerwał pocałunek i uniósł kącik ust do góry.
- No co? –zapytałam – ja już tak mam.
Spojrzał na mnie i wrócił do wykonywania czynności. Składał drobne pocałunki na mojej szyi, dobrze wiedział ze mnie to łaskocze. Kiedy zaczął ściągać, ze mnie koszulkę przed domem zapaliło się światło.
- Chodźcie już do domu, jest zimno – usłyszałam głos mamy.
‘Kurwa’ pomyślałam
- Dobrze już idziemy – odpowiedziałam. Amerykanin uśmiechnął się do mnie, podał mi koszulkę  po czym złapał mnie za rękę i poszliśmy do mojego pokoju.
Nie przenieśliśmy tego co działo się w ogrodzie do domu. Leżałam na łóżku z głową na jego torsie, kreśląc na jego umięśnionym brzuchu koła, najwidoczniej sprawiało mu to przyjemność, ponieważ po cichu mruczał mi do ucha.
Po chwili Anderson spał, a ja w duchu uśmiechnęłam się i wtulona w niego zasnęłam.
Rano obudził mnie dźwięk ekspresu do kawy. Czyli mamy godzinę 9. Rodzice, dzień w dzień, obojętne czy była to sobota czy normalny dzień, prawie z zegarkiem w ręku zaparzali sobie kawę i przy tym bardzo często mnie budzili, tak jak teraz. Zawsze próbowałam zasnąć jeszcze raz, a teraz czułam się na tyle wyspana, że uwolniłam się spod ręki Matta która spoczywała na moim brzuchu, zgarnęłam swoje rzeczy, ubrałam się, zeszłam do salonu i zrobiłam to co miałam w zwyczaju robić kiedy byłam mała, czyli weszłam pod koc i oglądałam bajki które leciały o tej porze.
‘Może zrobimy śniadanie’ usłyszałam tuż za mną głos mamy kiedy kończył się Kubuś Puchatek. Odwróciłam się do niej, i w geście zgody uśmiechnęłam się.
Omlety, to było właśnie to na co miałam dzisiaj ochotę. Za chwilę w kuchni pojawił się tata, a tuż za nim jeszcze zaspany Amerykanin. Pogoda była na tyle ładna, że zjedliśmy na tarasie. Chwile, posiedzieliśmy, a później przyszedł czas na pakowanie się. Z Mattem w sumie nie wracaliśmy do tego co działo się wczoraj, ja nie miałam ochoty, ale on co jakiś czas zaczepiał mnie,  pooglądał na mnie z tym swoim zawadiackim uśmiechem. Resztę dnia spędziliśmy na dworze, pomagając mamie w ogrodzie. Około 20 zadzwoniła do mnie Nacia, informując mnie, że zatrzymali się u jej rodziców i że może się spotkamy. Od razu zgodziłam się, i zaproponowałam, żeby przyszli do mnie, przecież na nogach mieli 10 minut drogi. I tak też zrobili, po chwili stali w moich drzwiach. Natalia z winem w ręku, a Bartek ze zgrzewką piwa. Po ostatnich opowiadaniach Matta, jak byli z Bartkiem w Rosji w klubie, wiedziałam, że z opróżnieniem tych butelek nie będą mieli dużego problemu. I miałam racje. Kiedy my z Natalią zaczynałyśmy drugą butelkę wina, w ich zapasach pozostało niewiele.
 Godzina 5 rano dzwoni budzik. Z wielkimi trudnościami podniosłam się z łóżka. Po podłodze walały się wszystkie możliwe rzeczy. Zaczynając od butelek po piwie, a kończąc na Andersonie który razem z Bartoszem smacznie spał przytulony do dywanu. Odwróciłam się za siebie, a tam Nacia przewracała się na drugi bok. Chcąc nie chcąc musiałam ich obudzić. Tak więc po 20 minutach wszyscy byli na nogach z nienajlepszym samopoczuciem. Mieliśmy problem. Nie wiedzieliśmy kto nas zawiezie na lotnisko. Chcieliśmy ciągnąć losy, ale chyba to nie miało najmniejszego sensu, bo stężenie alkoholu we krwi, a raczej krwi w alkoholu u każdego  z nas było wielkie. Ku naszemu zbawieniu, do pokoju wszedł mój rodziciel który musiał usłyszeć naszą rozmowę. Poinformował nas, że był przekonany, że nasz kulturalny wieczór tak się skończy i, że nas zawiezie na lotnisko, zadzwoni do Michała, żeby nie przyjeżdżali do nas z Olim, tylko go zabierze z lotniska. Stwierdził, że za 30 minut musimy wyjechać z domu jeżeli mamy jeszcze pojechać, po bagaże Natalii i Bartka.
Drogi do Warszawy nie pamiętam, całą przespałam. Na szczęście na lotnisku byliśmy parę minut po 8. Po chwili zobaczyłam rodzinę Winiarskich i Paula z Evą. Tata według porannych ustaleń zabrał śpiącego Oliwera z kolan Michała, razem przełożyli jego rzeczy do samochodu i ruszyli w stronę Łodzi. A my ruszyliśmy do środka na odprawę.



Już niedługo zaczynamy sezon reprezentacyjny. Tak niewiele ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz